-
Pasja i determinacja od początku kariery napędzały rozwój Piotra Wieczorka.
-
Kluczowe były negocjacje, budowanie relacji i praca w międzynarodowym środowisku.
-
Dołączenie do Foodcom otworzyło drogę do partnerstwa i nowych wyzwań.
-
Największym sukcesem okazało się tworzenie zespołów i rozwój ludzi.
Jak zaczęła się Twoja droga zawodowa w handlu 14 lat temu?
Czternaście lat temu rozpocząłem karierę w międzynarodowej firmie, która miała trzy oddziały, w Hongkongu, Dubaju i Austrii, a wywodziła się z Polski. To był model działania bardzo podobny do tego, jaki mamy dzisiaj w Foodcomie, czyli handel B2B. Firma zajmowała się handlem szeroko pojętą elektroniką, taką jak smartfony, konsole do gier, aparaty i innymi popularnymi urządzeniami.
Trafiłem tam z polecenia znajomego z branży handlowej i zostałem przedstawiony właścicielowi firmy, który stał się moim mentorem. Nauczył mnie wszystkiego, od strategii negocjacyjnych, przez taktyki sprzedaży, po prowadzenie biznesu w międzynarodowym środowisku. W tamtym okresie elektronika była bardzo gorącym tematem na rynku, więc miałem okazję od razu wejść w świat dużych obrotów i intensywnej pracy oraz współpracy z największymi graczami w branży.
Jakie umiejętności lub doświadczenia zdobyte na początku kariery pomogły Ci w kolejnych latach?
Najważniejsza była umiejętność docierania do klienta, wyciągania od niego realnych potrzeb i łączenia ich z produktem, który mogliśmy zaoferować. Początkowo dotyczyło to elektroniki, ale zasada jest ta sama w każdej branży, również spożywczej. Klient może potrzebować tysiąca aparatów fotograficznych albo określonego składnika spożywczego i w obu przypadkach chodzi o dopasowanie oferty do jasno zdefiniowanych oczekiwań. Ogromną lekcją były też negocjacje.
Poza tym zdobyłem solidne podstawy organizacji pracy. Od poszukiwania klientów, przez zdobywanie ich zaufania, po utrzymywanie długotrwałych relacji. Te umiejętności są fundamentem tego, co robię do dziś.
Czy od początku myślałeś o karierze w międzynarodowym środowisku, czy pojawiło się to z czasem?
Do pierwszej pracy w handlu trafiłem trochę przypadkiem. Patrząc jednak z perspektywy kilkunastu lat, widzę, że to było moje powołanie. Wcześniej profilowałem się i kształciłem pod kątem biznesu energetycznego. To była i wciąż jest, moja pasja.
Los sprawił jednak, że pojawiła się okazja w handlu międzynarodowym. Moje wykształcenie, czyli dyplomacja i stosunki międzynarodowe, idealnie się w to wpisało. Możliwość działania na różnych rynkach i poznawania ludzi z odmiennych kultur od razu mnie wciągnęła. Ostatnio, przypominając sobie moją pracę dyplomową o wydobyciu gazu, pomyślałem, że los poprowadził mnie dokładnie tam, gdzie powinien. Robię to już 14 lat i wiem, że będę robił to do końca życia.
Jak trafiłeś do Foodcom i co Cię przekonało?
Okoliczności były dosyć zabawne. Dowiedziałem się o Foodcomie od mojego kolegi Mateusza, dziś Partnera i najlepszego tradera w firmie. W tamtym czasie pracował w dużym brytyjskim banku i powiedział mi, że przechodzi do tradingu produktami mlecznymi. Opowiedział, jak ma to wyglądać, a ja pomyślałem, że to jest dokładnie to, co robię i brzmi ciekawie. Poprosiłem, żeby umówił mnie na rozmowę. Spotkałem się z Aleksandrem, naszym CEO i od razu złapaliśmy kontakt. Rozmowa trwała dosłownie kilka minut, spodobała mi się jego wizja, a jemu moje podejście.
Na początku przekonały mnie warunki. Prowizja była dziesięciokrotnie wyższa niż w poprzedniej firmie.
Po za tym przekonał mnie też sam potencjał rozwoju. Foodcom był wtedy niewielką firmą, a wizja Aleksandra i umiejętności Mateusza dawały poczucie, że to wszystko szybko urośnie. Mieliśmy młody, ambitny zespół i widzieliśmy, jak w krótkim czasie firma się rozpędza.
Jak wyglądał Twój start w Foodcom, pierwsze wyzwania i sukcesy?
Największym wyzwaniem było nauczenie się pracy z produktami spożywczymi. W elektronice, z której przyszedłem, było prościej, bo produkt jest znany z codziennego użycia. Tu trzeba było poznać parametry, sposób przechowywania, terminy przydatności. Najbardziej zainteresował mnie handel serami i w tym kierunku zacząłem się rozwijać.
Pierwszy duży sukces to pozyskanie zaufania kilku dużych holenderskich spółek, które powierzyły nam sprzedaż swoich produktów lokalnie. Równolegle przekonaliśmy duże polskie firmy, by z naszą pomocą sprzedawały swoje produkty za granicę. To był model „win-win”. Wspieraliśmy polski biznes, a jednocześnie wprowadzaliśmy na nasz rynek atrakcyjne oferty.
Jak zmieniały się Twoje obowiązki i rola w firmie na przestrzeni lat?
Na początku, kiedy rozwijaliśmy firmę, Mateusz koncentrował się na sprzedaży produktów tłuszczowych, a ja zajmowałem się serami. Szybko zostałem dyrektorem działu serów i w tym obszarze się specjalizowałem. Ten segment rósł dynamicznie, a ja miałem też nosa do ludzi, więc wielu z obecnych pracowników to osoby, które sam zarekomendowałem i sprowadziłem do firmy.
Tuż przed pandemią dostrzegliśmy szansę w produktach roślinnych. Zdecydowałem się wtedy całkowicie odejść od nabiału, żeby w pełni skupić się na rozwijaniu tego segmentu. To okazało się strzałem w dziesiątkę. Produkty roślinne szybko zyskały na znaczeniu, a my zaczęliśmy wchodzić w kolejne sektory.
W tym czasie coraz lepiej odnajdywałem się w roli menedżera. Dowodzenie zespołami, wspieranie ludzi, rozwijanie juniorów i promowanie ich na kolejne stanowiska dawało mi ogromną satysfakcję.
Od zawsze lubiłem także „hunting”. Poznawanie nowych ludzi, przekonywanie ich do naszej wizji i szukanie nowych rozwiązań oraz rynków. To jedna z umiejętności, które w dużej mierze przyczyniły się do tego, że zostałem partnerem w firmie.
Jak doszedłeś do pozycji partnera w Foodcom?
Myślę, że złożyło się na to kilka rzeczy. Przede wszystkim pełne zaangażowanie. Od początku postawiłem na to, że nie będę robił żadnych pobocznych biznesów ani inwestycji. Całą energię wkładałem w Foodcom, wierząc, że to będzie dla mnie najlepsze rozwiązanie. I to się sprawdziło.
Miałem też jasno określony cel – zostać partnerem w określonym czasie. Jestem z tych, którzy zapisują sobie cele, planują i konsekwentnie do nich dążą. To był jeden z tych momentów, które potwierdziły, że ta strategia działa. W wyznaczonym czasie zdobyłem udziały i zostałem Partnerem. Teraz wyznaczam sobie kolejne cele i idziemy po następne wygrane.
W jednym miesiącu zostałeś partnerem i przeprowadziłeś się do Hiszpanii. Jak wygląda praca tam?
Biuro mamy w Maladze, na Costa del Sol. Lokalizacja jest kapitalna. Miasto szybko się rozwija, jest świetne turystycznie, a ostatnio przeniosły się tu duże firmy, takie jak Oracle czy Google, a Netflix buduje ogromny hub. Od niedawna są też bezpośrednie loty do Miami i Nowego Jorku, więc Malaga staje się trochę nowym Dublinem w świecie big techów.
To daje nam możliwość pokrycia biznesu w tej części Europy. Najbardziej urzekło mnie to, że nasz zespół w Maladze tworzą prawdziwe orki, są ambitni, głodni sukcesu, pracowici. Cały czas dzwonią, robią biznes, walczą. Do tego są świetnie wykształceni, znają wiele języków, są młodzi i idealnie wpisują się w nasze wymagania.
Hiszpania jest też łatwiejszym rynkiem niż Polska. Ludzie chętnie sobie ufają, wiele firm ma charakter rodzinny, a mając w zespole lokalnych pracowników z różnych prowincji i miast, łatwiej nawiązać relacje – czasem łączy ich drużyna piłkarska czy wspólne hobby. To bardzo pomaga w budowaniu biznesu.
Język hiszpański otwiera nam też drogę do całej Ameryki Łacińskiej. W Maladze mamy przedstawicieli z różnych krajów regionu, co pozwala działać w Hiszpanii i Portugalii, a także planować ekspansję na Meksyk, Brazylię, Ekwador i Argentynę. Będąc tu na miejscu, dużo łatwiej jest te kierunki rozwijać i skalować.
Czy widzisz potencjał, żeby platformę FDCM promować także w Hiszpanii? Słyszałam, że sektor HoReCa jest tam całkiem silny.
Oczywiście, w stu procentach. Na początku mieliśmy nawet zabawną sytuację: kiedy nasi traderzy z głównego biznesu B2B zobaczyli, jak działa platforma, szybko zorientowali się, że może być dla nich poważną konkurencją. Pojawiły się nawet obawy, że w przyszłości mogłaby zastąpić część ich tradycyjnej pracy, więc naturalnie zaczęli myśleć o przebranżowieniu się.
I trudno się temu dziwić. Dziś wszyscy robimy zakupy w internecie. Kupujemy na Allegro, zamawiamy przez Liska, rezerwujemy fryzjera online. Hiszpański rynek jest pod tym względem bardzo nowoczesny, a konsumenci chętnie korzystają z e-commerce. Mając nasze zaplecze i doświadczenie, możemy wejść w ten obszar naprawdę mocnym uderzeniem.
Co uważasz za swój największy sukces w dotychczasowej karierze?
Tak naprawdę to ludzie. Za największy sukces uważam to, że potrafię dostrzec w ludziach potencjał i stworzyć im przestrzeń do rozwoju. To przyniosło mi w życiu zawodowym znacznie więcej niż sam biznes, który udało się pozyskać.
Oczywiście mogę opowiadać o przekonywaniu klientów czy wygrywaniu kontraktów, ale to jest mój codzienny chleb. Prawdziwym sukcesem jest dla mnie zbudowanie długoterminowych relacji, które często przeradzają się w przyjaźnie i opierają się na dużym zaufaniu. Mam nosa do wyłapywania dobrych ludzi, takich, którzy później stają się naszymi lojalnymi, zaangażowanymi „żołnierzami” czy „komandosami”, jak czasem żartobliwie mówimy dopiero początek takich historii.
Jakie wartości starasz się promować w swojej pracy i w zespole, którym zarządzasz?
Przede wszystkim wzajemne zaufanie. Do tego dochodzi pełne skupienie na realizacji celów, wsparcie w trudnych momentach i umiejętność szybkiego zarządzania kryzysowego. Ważna jest też kultura biznesowa, to absolutna podstawa.
Nie ma tu miejsca na żadne gierki czy socjotechnikę. Liczy się kultura, czyli umiejętność bycia uprzejmym, opanowania emocji i trzymania ich na wodzy, nawet w stresujących sytuacjach. Staram się patrzeć na wszystko w długim horyzoncie, zarówno na ludzi, jak i na pojawiające się problemy.
W tym momencie jesteś już partnerem i zarządzasz biurem. Jak wyobrażasz sobie swoją dalszą rolę i rozwój Foodcom w najbliższych latach?
Moim głównym celem jest rozwinięcie działalności biura w Maladze i budowanie jego silnej pozycji na rynku. Hiszpania doskonale wpisuje się w nasz model biznesowy, więc mam solidne podstawy, by wierzyć w dalsze sukcesy tego oddziału.
Chcę maksymalnie wzmocnić zespół, a następnie wyłonić swojego następcę spośród obecnych traderów. Jestem przekonany, że sprawdzę się w tej roli, a kiedy plan zostanie zrealizowany, będę gotowy na kolejny krok.
W naszej strategii kolejne cele to Stany Zjednoczone oraz Azja. Życzę sobie, liczę na to i jestem wręcz pewien, że jedno z tych miejsc stanie się następną bazą, w której zbuduję zespół i przeniosę sprawdzony w Hiszpanii model na nowy kontynent.
Jaką radę dałbyś komuś, kto chciałby pójść podobną ścieżką kariery?
Miej jasno określone cele i konsekwentnie do nich dąż. Traktuj porażki jako lekcje i dbaj o pozytywne nastawienie, bo to ono otwiera wiele drzwi.